Opis
Szerokość | 135 |
Wysokość | 210 |
Grubość | 19 |
Data wydania | 2014-10-01 |
Autor | Woś Rafał |
Rok wydania | 2014 |
Rodzaj oprawy | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 292 |
Numer wydania | 1 |
Więcej informacji
Rafał Woś, dziennikarz i publicysta ekonomiczny „Dziennika Gazety Prawnej”, w swojej książce „Dziecięca choroba liberalizmu” zwraca uwagę na konkretne deficyty i patologie polskiego życia gospodarczego. Stara się zasiać w głowach czytelników wątpliwości. Może rozwiązania, które większa część polskiej opinii publicznej od dawna przedstawia jako jedyne słuszne i bezalternatywne, wcale takie nie są? Czy nie jest tak, że lekarstwa podawane od 25 lat polskiej gospodarce naprawdę jej (i nam) nie pomagają? Owszem, leczą jedno, ale zaraz skutkują wieloma groźnymi skutkami ubocznymi, na przykład czymś, co moglibyśmy nazwać totalną ekonomizacją wszystkiego.
Od 25 lat polska gospodarka cierpi na specyficzne schorzenie - dziecięcą chorobę (neo)liberalizmu. Woś jej korzeni upatruje w specyficznym splocie dwóch czynników. Bankructwa Polski w latach 80. i światowej dominacji neoliberalnego konsensusu waszyngtońskiego. Sprawiły one, że Polska – i tak odgrywająca w systemie światowym rolę kraju peryferyjnego – nie miała praktycznie żadnych szans, by przed liberalnym bakcylem się obronić. Polskie elity zakochały się w (neo)liberalizmie. Szybko nauczyły się z niego korzystać i z czasem nie potrafiły już wyobrazić sobie innej drogi rozwoju kraju – a choroba rozwijała się w najlepsze.
Dziś – 25 lat po przełomie – Rafał Woś proponuje spojrzeć na naszą gospodarkę z zupełnie innej perspektywy. Nauczyć się nowego krytycznego spojrzenia na ekonomiczne i polityczne dogmaty, w których władaniu pozostajemy od dwóch i pół dekady (a może i dłużej). Wyjść poza złudne przeświadczenie, że wzrost gospodarczy zależy tylko od taniej siły roboczej. Cały bogaty Zachód również kiedyś myślał, że czysty liberalizm (a potem neoliberalizm) to najlepsza i najszybsza droga rozwoju. Potem jednak zobaczył, że to wcale nie jest takie oczywiste. Niemcy, Skandynawowie, Kanadyjczycy, nawet Anglosasi. Oni wszyscy wyleczyli się ze swojej wersji dziecięcej choroby. Teraz czas na nas.
ZE WSTĘPU:
Przez dwie dekady nasze życie polityczne, społeczne i ekonomiczne toczyło się ścieżką liberalną. Lub jak chcą niektórzy neoliberalną. Nierzadko płynnie osuwającą się w brutalny społeczny darwinizm. W praktyce wyglądało to tak, że recepta na każde ekonomiczne wyzwanie była zawsze taka sama: więcej rynku, mniej regulacji, więcej wolności ekonomicznej. Więcej ułatwień dla najbogatszych i najbardziej przedsiębiorczych, mniej ochrony dla średniaków i maluczkich. Może i z początku ta terapia (choć naganna moralnie) miała jeszcze jako takie uzasadnienie ekonomiczne. Ale z czasem utraciła nawet tę ostatnią rację istnienia. I przestała nasze problemy rozwiązywać. Przeciwnie. Z czasem nadwiślańska wersja (neo)liberalizmu stała się naszym największym przekleństwem. I to ona blokuje dziś rozwój tkwiącego w naszej gospodarce olbrzymiego potencjału. Najwyższy więc czas, by nazwać rzeczy po imieniu: Już od ćwierćwiecza cierpimy na DZIECIĘCĄ CHOROBĘ LIBERALIZMU. I to liberalizmu prostackiego, moralnie wątpliwego oraz ekonomicznie nieefektywnego. Czas więc najwyższy z tej choroby wreszcie wyrosnąć.
Od 25 lat polska gospodarka cierpi na specyficzne schorzenie - dziecięcą chorobę (neo)liberalizmu. Woś jej korzeni upatruje w specyficznym splocie dwóch czynników. Bankructwa Polski w latach 80. i światowej dominacji neoliberalnego konsensusu waszyngtońskiego. Sprawiły one, że Polska – i tak odgrywająca w systemie światowym rolę kraju peryferyjnego – nie miała praktycznie żadnych szans, by przed liberalnym bakcylem się obronić. Polskie elity zakochały się w (neo)liberalizmie. Szybko nauczyły się z niego korzystać i z czasem nie potrafiły już wyobrazić sobie innej drogi rozwoju kraju – a choroba rozwijała się w najlepsze.
Dziś – 25 lat po przełomie – Rafał Woś proponuje spojrzeć na naszą gospodarkę z zupełnie innej perspektywy. Nauczyć się nowego krytycznego spojrzenia na ekonomiczne i polityczne dogmaty, w których władaniu pozostajemy od dwóch i pół dekady (a może i dłużej). Wyjść poza złudne przeświadczenie, że wzrost gospodarczy zależy tylko od taniej siły roboczej. Cały bogaty Zachód również kiedyś myślał, że czysty liberalizm (a potem neoliberalizm) to najlepsza i najszybsza droga rozwoju. Potem jednak zobaczył, że to wcale nie jest takie oczywiste. Niemcy, Skandynawowie, Kanadyjczycy, nawet Anglosasi. Oni wszyscy wyleczyli się ze swojej wersji dziecięcej choroby. Teraz czas na nas.
ZE WSTĘPU:
Przez dwie dekady nasze życie polityczne, społeczne i ekonomiczne toczyło się ścieżką liberalną. Lub jak chcą niektórzy neoliberalną. Nierzadko płynnie osuwającą się w brutalny społeczny darwinizm. W praktyce wyglądało to tak, że recepta na każde ekonomiczne wyzwanie była zawsze taka sama: więcej rynku, mniej regulacji, więcej wolności ekonomicznej. Więcej ułatwień dla najbogatszych i najbardziej przedsiębiorczych, mniej ochrony dla średniaków i maluczkich. Może i z początku ta terapia (choć naganna moralnie) miała jeszcze jako takie uzasadnienie ekonomiczne. Ale z czasem utraciła nawet tę ostatnią rację istnienia. I przestała nasze problemy rozwiązywać. Przeciwnie. Z czasem nadwiślańska wersja (neo)liberalizmu stała się naszym największym przekleństwem. I to ona blokuje dziś rozwój tkwiącego w naszej gospodarce olbrzymiego potencjału. Najwyższy więc czas, by nazwać rzeczy po imieniu: Już od ćwierćwiecza cierpimy na DZIECIĘCĄ CHOROBĘ LIBERALIZMU. I to liberalizmu prostackiego, moralnie wątpliwego oraz ekonomicznie nieefektywnego. Czas więc najwyższy z tej choroby wreszcie wyrosnąć.